Moja młodsza córka długo korzystała z moich wdzięków. Ciągle było titi i titi. Przed posiłkiem, po posiłku, zamiast posiłku, między posiłkami, między cyckami. No i do tego jeszcze od pierwszych dni swojego życia, w zasadzie po dziś dzień, jest nieodkładalna. Szybko nauczyłam się więc podcierać tyłek starszego, przerzucać placki na patelni czy robić zakupy w supermarkecie jednocześnie nosząc ją i karmiąc.
I nie było źle, mogłam ją tym cyckiem uspokoić, nakarmić, uciszyć, uśpić, zająć na dłużej. Na cycku obcinałam jej paznokcie, grzywkę, nawet ubierałam ją i przewijałam w momentach największego oporu. Cycek orkiestra. Zdarzały się jednak momenty nieoczekiwanego zaśnięcia o tej czarnej godzinie 17:00, kiedy nagle skore do zasypiania dzieci, po takiej późnej drzemce zapewniają nam swoje wesołe towarzystwo co najmniej do północy. Kiedyś pozwoliłam sobie na takie matczyne domowe Spa. A zadbam o siebie, zaszaleję, pomyślałam. Zamknęłam drzwi od łazienki, cisza, spokój, relaks. To będzie moje pięć minut. Usiadłam z namaszczeniem na kiblu i zaczęłam przewijać facebooka w telefonie. (W końcu trzeba mierzyć siły na zamiary). No i patrzę w pewnym momencie w dół, a ta moja córka, jak zwykle przy cycku będąca, właśnie mi tak zasnęła o tej 17:00, pół nocy z głowy…
Trochę miałam już tego karmienia dosyć, ale zabrać to źródło życia się bałam. Bałam się reakcji dziecięcia. Bałam się, że na mnie nakrzyczy. Kiedy raz zasugerowałam jej, że może nie prawy tylko lewy to zareagowała tak jakby świat jej się zawalił. Pocieszałam się, że jeszcze kilka lat i będę miała mocny argument w ręku: Nie dostaniesz cycka, dopóki nie odrobisz lekcji. I marzyłam czasem po nocach, kiedy jednego trzymała w buzi, a drugiego smyrała tak, że miałam jej ochotę odrąbać rękę, że musztardą wysmaruję, pieprzem posypię, w tabasco zanurzę… Chociaż znam jej upodobania kulinarne. To jest dziecko, które krzyczało jak wyjęłam pestkę z owocu czy obrałam coś ze skórki. Obliże tą musztardę i popije od razu mlekiem. Kiedyś dostała ziarenko pieprzu. Bo chciała. A niech zobaczy co to. Starszy lamentowałby z pół godziny, krzyczałby, popijał, przeklinał ten dzień. Młodsza rozgryzła ziarenko, powiedziała, że ble i wypluła. Na tym był koniec.
Przełom nastąpił jednej nocy.
Była to jedna z tych gorszych nocy, kiedy dziecię trawione było piekielnymi katuszami. Mówiąc wprost, miało gazy. Szarpała mnie za te biedne cycki, bezskutecznie szukając ukojenia, jakby sprawdzając wytrzymałość materiału, z którego są zrobione. Zeźliłam się w końcu, dałam jej kropelki na brzuch, a sama poszłam do łazienki i zakleiłam sobie cycki plastrami. Wracam i mówię: Chore titi.
O dziwo przyjęła to do wiadomości dosyć gładko. Sama szybko wymyśliła cyckom zastępstwo i przyniosła mi nosidło. Teraz, od dwóch dni, zamiast przez sen wyjąć jej z dekoltu ten krągły usypiacz, muszę wstawać i nosić ją w nosidle dopóki nie zaśnie. Cycki vs. plecy i żylaki 1:0.
To noszenie minie, myślę sobie, to tylko stan przejściowy. Niech biedaczka przeboleje stratę. Potem będzie już tylko lepiej. Tak… okłamywać siebie samą to ja potrafię. Podczas drugiego porodu, kiedy miałam zdrowotne przeciwwskazanie do znieczulenia, powtarzałam sobie – wytrzymaj, jeszcze tylko trochę i już nie będzie bolało, wytrzymaj jeszcze i już będzie koniec. Uwierzyłam sobie tak bardzo, że teraz za każdym razem jak mnie coś boli, przypominają mi się te moje słowa i wypominam sobie to kłamstwo. Ostatnio na fotelu u dentysty. Miało już nie boleć…
Tak sobie jeszcze pomyślałam, że to nieładnie dziecku kłamać, że te titi chore w zasadzie nie są. Zawsze mi się podoba jak jakaś mama mówi, że swojego dziecka nigdy nie okłamała, też bym tak chciała. No i po dwóch dniach tak mam. Po dwóch dniach podaży bez popytu, produkcji bez ściągania mleka, titi chore są. Są tak gigantyczne i twarde, że mogłabym nimi wybijać szyby albo tłuc orzechy. Nie mogę ani wygodnie leżeć, ani się dobrze wyprostować, bo mi się nie mieszczą ani w staniku, ani w kurtce. I znowu mi się przypomina ta moja dana sobie samej obietnica, że boleć już nie będzie, a kurcze czuję się jakby mi ktoś rzucił na klatę granat odłamkowy. I obiecuję sobie po raz kolejny, wytrzymaj moja kochana, załatwisz sobie laktator, spuścisz sobie trochę z kija, poczujesz ulgę, wytrzymaj jeszcze trochę, to już ostatni raz, potem już więcej nie będzie bolało…
2 Komentarzy
Anna 17 maja, 2017, 8:44 pm
popłakałam się… ze śmiechu! Świetny tekst! Przechodziłam podobne dramaty 3 razy…
Zuzia 18 maja, 2017, 9:23 am
Haha, dzięki 🙂