Obudziłam się rano, w głowie mi szumi. Nie mogę znaleźć okularów. Wieczora nie pamiętam.
Brzmi jak kiepski poranek po szalonej imprezie? Co to ja wczoraj robiłam? Acha, usypiałam dzieci. Wystarczająco traumatyczne, żeby wyprzeć to z pamięci. No tak, ale gdzie są moje okulary? – potrzeba chwili wymaga na mnie cytat z poczciwego Pana Hilarego. Szukam w tych wszystkich miejscach, gdzie zazwyczaj je znajduję. Pod kanapą, na kanapie (serio!), pod łóżkami dzieci, za pralką. Gdzie to ja wczoraj straciłam przytomność? Najpierw zasnęłam z dziećmi w ich pokoju, potem jeszcze raz u siebie, a po nocnej pobudce młodszej na mleczne pół litra, znowu u siebie. W kuchni okularów nie ma. Szukam wszędzie i nigdzie ich nie widzę. W ogóle, kurcze, nic nie widzę! Jak ja mam szukać?!
Po jakimś czasie coraz bardziej nerwowych poszukiwań znalazły się zamotane w kołdrę córki, o dziwo, jakimś cudem w jednym kawałku.
Zakładam je triumfalnie i… widzę mazy…
Półprzezroczysty zapis ciężkiego wieczora, jakiś odcisk kawałka mojego czoła i przetykane tysiącem małych odcisków palców smugi nie do zidentyfikowania .
Wyczyściłam szkła. Teraz to już będzie wizja, fonia, 3D w HD i jeszcze Dolby Surround. Zakładam i od razu mam ochotę zdjąć i nie widzieć. Już chyba wolę to impresjonistyczne rozmazanie, które pozostawia tak wiele przestrzeni dla wyobraźni. Nagle z całą ostrością widzę krajobraz jak po Wielkim Wybuchu. Nic dziwnego, że po ostatnim minęły miliardy lat, zanim wszystko zaczęło mieć ręce i nogi.
Dzieci już wstały i gorliwie kontynuują swoją misję zniszczenia.
Brnę przez morze klocków, układanek, kartonów, zabawek, kuchennych akcesoriów, narzędzi, ubrań i wszystkiego innego, czego nie powinno być na podłodze.
Mija mnie córka z nożyczkami w ręku i wielką dziurą w spodniach. Fakt, że to były stare spodnie bardzo pomaga mi utrzymać fason, spodnie natomiast już trochę go straciły.
– A dlaczego Ty sobie pocięłaś nożyczkami spodnie?? – pytam naiwnie.
– Kot się najeżył na psa, a ja się nie mogłam tak najeżyć jak taki pampikamplant i dlatego sobie pocięłam – pada rzeczowa odpowiedź.
– Achaaa – jak zwykle udaję, że wszystko rozumiem. O losie… za wczesna pora na taką dawkę surrealizmu.
Poświęcam chwilę na bezcelowe tłumaczenie, że ubranek nie tniemy, że nożyczki to są do kartek i ruszam w dalszą mozolną drogę w stronę kuchni.
Dopada mnie starszy i zaczyna agitować, żeby włączyć mu bajkę.
– Synu, najpierw to trzeba tu trochę posprzątać…
W tym momencie ojciec dzieci rzuca do mnie czymś znienacka. Oczywiście będąc nadal pogrążona w porannym stuporze, nie łapię o co chodzi, jak też nie łapię tego co do mnie leci.
– A co by było, jakby to było jajko? – pyta żartowniś.
– To byś sprzątał.
– A co by było jakby to był granat? – drąży.
– To by się pestki rozsypały. – wtrąca bez wahania mój syn pacyfista.
Za chwilę wraca do biadolenia o bajkę.
– Synuś, powiedziałam, że puszczę bajkę jak tylko posprzątasz zabawki, a Ty jak widzę, nie jesteś zainteresowany sprzątaniem.
– Jestem zainteresowany! Ale te zabawki szepczą!
– Co szepczą??
– Żeby ich nie sprzątać.
Szach mat i szósty zmysł, dobrze, że umarlaków nie widzi.
Robię sobie w końcu moją obowiązkową poranną, wielką, czarną herbatę. Zaczynam czuć, że dam radę, że szczęśliwie dotrwam do wieczora. Łyk gorącego napoju. Dam radę – powtarzam sobie. – dam radę, jeszcze tylko kilkanaście godzin…
2 Komentarzy
Ania 10 kwietnia, 2020, 9:06 pm
Dziękuję! Tak rzęsiście łzawiłam że śmiechu, że wycieraczki nie nadążały i nareszcie straciłam cholerną ostrość widzenia na dłużej
Ania 10 kwietnia, 2020, 9:07 pm
Dziękuję! Tak rzęsiście łzawiłam ze śmiechu, że wycieraczki nie nadążały i nareszcie straciłam cholerną ostrość widzenia