„Młody kojot, który podczas swojej nocnej wyprawy dał się złapać w sidła, długo nie rozumie tego co się stało. Zazwyczaj dopiero nad ranem uświadamia sobie swoje tragiczne położenie. Wtedy bardzo często, w akcie ostatecznej desperacji, młody kojot woli odgryźć sobie uwięzioną łapę, niż dać się schwytać wąsatemu meksykaninowi.” (Poranek kojota, reż. Olaf Lubaszenko, 2001)
Ja czuję się tak niemal co wieczór. Tyle, że jako młoda matka, a nie młody kojot, z góry jestem świadoma swojego tragicznego położenia.
Kiedy usypiam młodszą córeczkę, kładziemy się razem, przytulamy i do akcji wkracza obowiązkowy cycek, mlekiem i najwyraźniej środkiem nasennym płynący. Oczka, przystrojone w wachlarz długich rzęsek, szybko się zamykają. Cudny widok. Pojawia się nadzieja. Po całym dniu z dzieciakami, teraz to ja sobie pożyję… Włączę serial o morderstwach, poczytam książkę, zjem coś w spokoju, rozkręcę biznes, w ciszy posiedzę na toalecie…
I tu zaczyna się problem. W przypadku noworodka mówi się, że nie sztuką jest uśpić, ale sztuką jest odłożyć. W przypadku pacyfikacji cyckiem albo może akurat w naszym przypadku, nie sztuką jest uśpić, sztuką jest wymknąć się niepostrzeżenie.
Leżę i czekam, aż maleństwo niczym kleszcz, opije się i odpadnie. Nie zawsze jest aż tak dobrze, więc czekam do momentu, aż zaśnie mocno i próbuję się odłączyć. Zazwyczaj, niecierpliwa, próbuję za wcześnie. Dziewczyna rzuca się na mnie przez sen, niczym bezbłędny nocny łowca i łapie cycka z powrotem. Wąsaty meksykanin i sidła w jednej osobie. Jeśli bardzo mi się spieszy do wolności, oczywiście cała ceremonia trwa duuużo dłużej, bo zamiast odczekać, aż odpowiednia faza snu spowoduje pożądane zwiotczenie tej małej zassanej buzi, ciągle próbuję wyrwać się za wcześnie. I czekam wciąż od nowa.
I czekam. I czekam.
I czuję, jak moje oblicze młodej matki staje się obliczem matki, pojawiają się zmarszczki, wręcz słyszę jak się wypiętrzają. Potem suchy trzask siwych włosów. Oczami wyobraźni widzę siebie jako zasuszoną, kruszącą się mumię… I chciałabym tak jak ta Afrykanka ze starego kawału, która mówi dziecku: „Masz cycusia, tylko nie odchodź za daleko”. Gdybym tak mogła zostawić swojego tam gdzie jest i odejść, nie za daleko, chociaż do pokoju obok. Jak ten młody kojot, w akcie ostatecznej desperacji, zastanawiam się czy dam radę odgryźć sobie tego cycka. Sprawdzałam nawet kiedyś ile kosztuje super realistyczny biust z cyberskóry w internetowym sex shopie (bo smoczka nigdy nie uznała), może by się nie połapała, jakbym podmieniła… Ponad 600 zł, za drogo.. Więc może jednak odgryźć…?
I w końcu puszcza, udaje mi się uwolnić! W mojej głowie strzela pierwszy szampan, rozlegają się wiwaty, tłumy szaleją. Ale to jeszcze nie koniec. Wstrzymuję oddech, sprawdzam, czy jakaś część mojej garderoby nie dostała się przypadkiem pod śpiące dziecko. Odsuwam się stopniowo, najpierw nogi, potem brzuch, ręce i cieszę się, że nikt mnie wtedy, w tych mało godnych pozycjach, nie widzi. Oddech cały czas wstrzymany, już zaczynam się dusić, ale wytrzymam, warto. I o ile w tym momencie kot spragniony czułości nie wskoczy na dziecko, ja nie stanę przypadkowo w tym najbardziej skrzypiącym miejscu na podłodze lub nie wydarzy się nic innego, co wydaje dźwięk, jestem w końcu wolna. Wolna!
Ale tak wyczerpana, że od razu idę spać.
Felieton napisała Zuzia Karpińska – bo bycie mamą jest czasem tak straszne, że aż śmieszne.
Zapraszam na jej profil na Facebooku Uomatko .
7 Komentarzy
Ania 8 marca, 2017, 8:59 am
a te chwile grozy, kiedy udało się wstać z łóżka od dziecka i zahaczamy o jakieś brzęczące coś i z biciem serca zastygamy w bezruchu nasłuchując czy się obudziło, myśli przelatują w tempie błyskawic, może nawet niecenzuralne słowa, spoglądamy w jego stronę i… albo niestety zapraszam mamusię znów do siebie, albo jest jedno wielkie uffffff – udało się tym razem! można iść na wolny wieczór i zasypiając pomyśleć o swoich planach, które były taaakie wspaniałe. No, ale spać!
Zuzia 9 kwietnia, 2017, 8:47 am
Taak, te brzęczące cosie zawsze jak na złość pod nogą, pod ręką się znajdą. Pozdrawiam 🙂
Agnieszka 25 marca, 2017, 8:52 pm
Padłam. To też moje życie. Rewelacyjnie opisane. Przybij piątkę, kojotko!
Zuzia 9 kwietnia, 2017, 8:40 am
Piątka!
ola 5 kwietnia, 2017, 8:40 am
cudowny felieton jakbym czytała o sobie. uśmiałam się do łez – szczególnie trafne i zabawne … ” Wstrzymuję oddech, sprawdzam, czy jakaś część mojej garderoby nie dostała się przypadkiem pod śpiące dziecko. Odsuwam się stopniowo, najpierw nogi, potem brzuch, ręce i cieszę się, że nikt mnie wtedy, w tych mało godnych pozycjach, nie widzi. Oddech cały czas wstrzymany, już zaczynam się dusić, ale wytrzymam, warto.’ nie powstrzymał mnie od śmiania … nawet mój usypiany na kolanach, na rogalu syn…może wydzielone endorfiny pomogą go tym razem ocalić 😉
Zuzia 9 kwietnia, 2017, 8:40 am
Haha, ktoś musi wstrzymywać oddech, żeby śmiać mógł się ktoś. Dzięki 🙂
Ania 10 kwietnia, 2020, 8:41 pm
Dzięki! Śmiech wyciągnął mnie z dołka