Bycie mamą bywa tak straszne, że aż śmieszne (gdy na przykład musisz wyczyścić 20 samochodzików z kupy – autentyk!), a że ja nie zawsze umiem pisać o rzeczywistości w tak ciepłych i wesołych kolorach zaprosiłam do tego Zuzię. Kim jest Zuzia? Zuzia uczestniczyła w kilku moich programach i to co mogę o niej powiedzieć, to to, że gdy opowiada o codziennych mamowych frustracjach śmieję się do łez.
Mam nadzieję, że ty też będziesz się śmiała i jeśli podoba Ci się poniższy felieton, napisz kilka słów na dole, żebyśmy wiedziały z Zuzią, że to dobry pomysł. Dobrej zabawy – Joasia.
Bycie diabłem uskrzydla
Są takie wydarzenia, po których zaczynamy wierzyć, że możemy wszystko. Bardzo to polecam. Można to sobie zorganizować samej. Wystarczy raz (no dobra, pewnie nie raz, ja to zrobiłam dwa razy, ale myślę, że powinno starczyć na dość długo) zrobić coś, czego się strasznie wstydzimy i potem już możemy wszystko. Ja zgłosiłam się do przedstawienia przedszkolnego teatru rodziców z okazji dnia dziecka. Myślę sobie: pokażę synkowi, że można zrobić coś nadprogramowego, w coś fajnego się zaangażować, sobie pokażę, że potrafię, sprawdzę się, trochę się wyrwę z domu na te próby… No cały food truck pieczeni na jednym ogniu.
Wybrałam sobie rolę krasnala, cieszyłam się, że mam do powiedzenia tylko jedną kwestię. Ręce były spocone, w gardle sucho, ale udało się, odczytałam tekst ze ściągawki, poszło. W drugim przedstawieniu, tym razem jasełkowym, byłam diabłem i gadałam przez całą pierwszą scenę, a jeszcze przed samym przedstawieniem okazało się, że muszę przejąć rolę innej mamy, która nie dotrze. Nawet śpiewałam na scenie a capella z drugą mamą-diabłem, która też nie umiała śpiewać. I teraz myślę sobie: No, co? Tam zaśpiewałam, kusiłam pasterzy marmoladą, to felietonu nie napiszę?
Niczym Carrie Bradshaw od przepełnionych pieluch, nebulizatora i zasyfionej kuchni – oto jestem.
W pilotażowych odcinkach seriali scenarzyści zawsze pozwalają poznać bohaterów. Mój pierwszy tekst należałoby więc zacząć od: siedzę w domu już od prawie miesiąca z chorymi dziećmi. Wiadomo co to robi z głową… Siedzę z nimi już od kilku lat, ale jak co roku okres świąteczno-sylwestrowo-noworoczny dzieci poświęcają na intensywny przegląd drobnoustrojów chorobotwórczych, a ja na doktoryzację z metod zwalczania powyższych (drobnoustrojów, nie dzieci… przynajmniej na razie 😉 ).
Studiowałam architekturę wnętrz. Z architekturą trochę się rozminęłam, wnętrza są mi zaś stale bardzo bliskie. Wnętrze mojego mieszkania, aż do przesytu. Wnętrza pieluch, nocników, zasmarkanych chusteczek, uszu, gardeł, małych brzuchów, a od ponad dwóch lat, w dużej mierze dzięki cudownej Joasi B. (no trzeba dosłodzić gospodyni), także moje własne wnętrze. Całkiem wygodnie się tam urządzam.
Potem było wzornictwo przemysłowe i na tym bazuję wymyślając moje wynalazki, gadżety i kolejne pomysły na biznes. Wszystkie projekty trwają jeszcze mocno w fazie projektowej, w postanowieniach noworocznych, które tak jak reszta mojego styczniowego życia, utonęły w niekończącym się potoku glutów z dwóch małych nosów, płynących przy trudnym do zniesienia akompaniamencie kaszlu.
Jest jednak coś co mi się w tym roku zdecydowanie udało, coś co chciałam zrobić od dawna – tygodniowy plan żywieniowy. Ułożyliśmy go wspólnie z synem, ucieszyła mnie jego otwartość, pomysły, poszło nam nieoczekiwanie szybko. Byłam z nas bardzo dumna.
Już nie budziłam się z ręką w nocniku (o dziwo, w przenośni 😉 ), najczęściej w momencie: „kurczę, trzeba już im coś jeść dać”. Zamiast wymyślać na ostatnią chwilę, co przygotuję dzieciom do jedzenia, tylko po to żeby potem samej musieć to samej dojadać, miałam teraz tygodniową rozpiskę. Każdego dnia z góry wiedziałam, co przygotować. Każdego dnia z góry wiedziałam też, co będę musiała dziś dojadać po dzieciach…
8 Komentarzy
Weronika 31 stycznia, 2017, 6:15 pm
Świetne! ☺ Bardzo podoba mi się Twoje poczucie humoru
Gosia 31 stycznia, 2017, 9:09 pm
Fajny pomysł! Pozdrawiam i czekam na więcej 🙂
Małgosia 2 lutego, 2017, 8:58 am
Dobry pomysł 🙂 Zgrabnie napisane 🙂
Martka 5 lutego, 2017, 4:58 pm
Zuzia, pisz! 🙂 z radością przeczytam kolejne:)
Małgośka 9 marca, 2017, 12:11 am
o tak! Czekam na więcej. Podnosi na duchu przy małych dolinkach i wywołuje uśmiech 🙂
Zuzia 9 kwietnia, 2017, 8:43 am
Dzięki 🙂
ola 5 kwietnia, 2017, 8:48 am
mi też ten rodzaj humoru przypada do gustu, polecam inne felietony Zuzi – w szczególności ” Wieczór kojotki”
Zuzia 9 kwietnia, 2017, 8:33 am
Dzięki 🙂